piątek, 28 czerwca 2013

Ulga cz.2/2

Czas zawsze zbyt szybko mija na przyjemnościach i tym razem też tak było. Minął. Kaja musiała wracać do domu. Dowiedziałem się, że mieszka sama od pewnego czasu, bo zerwała ze swoim natrętnym chłopakiem, któremu kazała się wyprowadzić. Natrętny dlatego, bo od chwili zerwania nie dawał jej spokoju. Co jakiś czas przypomina o sobie znać poprzez telefony lub SMS-y typu: "Wybacz", "Proszę, porozmawiajmy". Na szczęście dla Kai nie odważył się jeszcze jej nachodzić. W każdym razie dziewczyna wróciła do domu zapewniając mnie, że jutro przyniesie nowe ciasteczka. Tym razem domowej roboty. Na samą myśl o nich robiło mi się wilgotno w ustach od napływającej ślinki. Jednak same ciastka przegrywały walkę w mojej głowie z Kają, na którą teraz czekałem od chwili wyjścia.
Mój współlokator szpitalny nie odezwał się ani słowem. Zaczynałem wątpić w to, czy w ogóle potrafi mówić... Nie pozostawało więc nic poza czekaniem do jutra... Nie mogłem spać. W głowie miałem za dużo myśli, ale chociaż jedno było pewne: Kaja mnie lubiła, a ja w końcu poznałem kogoś, z kim mogłem pogadać o wszystkim i mimo że peszyłem się, kiedy tylko spojrzałem w oczy tej zielonookiej piękności, to wiedziałem, że mogę jej powiedzieć wszystko...

Pisząc te parę słów w moim smartfonowym dzienniku, czego raczej nie robiłem często (czego nie robi się by zabić czas.... ), zapadałem powoli w przepastne glebie snu mając przed oczami tylko jedna osobę... Kaje.
Następnego dnia obudził mnie piskliwy dźwięk kółek łóżka mojego gburowatego sąsiada, które właśnie było wypychane przez dwie pielęgniarki naszego szpitala. Następnym widokiem, jaki ujrzałem, była upragniona Kaja, która 'dziwnym' trafem akurat przyniosła mi śniadanie, które normalnie przynosiła salowa. Zielonooka powiedziała mi, że i tak ma teraz troszkę luźniejszy moment i postanowiła odwiedzić mnie z samego rana przynosząc przy okazji ciasteczka, jednak zastrzegła, że mogę je zjeść dopiero po obiedzie. Znów zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym konkretnym, do momentu kiedy nasza rozmowa zeszła na temat tego milczącego chłopaka z mojej sali...

- Tak właściwie, to nic o nim nie wiadomo.

- Nikt z nim nie rozmawiał?

- Ani my, pielęgniarki, ani lekarze, ani policja nie potrafiliśmy do niego dotrzeć, znaleziono go podobno przy samochodzie na środku pustej drogi pomiędzy jakimiś mniejszymi miejscowościami.

- A dokumenty? Przecież musiał mieć coś, co wskazywało by na jego tożsamość.

- Nic, nie miał przy sobie dokumentów, a od kiedy odzyskał przytomność, nie powiedział ani słowa. Podejrzewaliśmy, że jest głucho-niemy, ale nie reagował na żadne próby kontaktu. Zupełnie jak by się zamknął w sobie.

- Nie było nikogo, kto by go szukał?

- Kompletnie nikogo. Nie wiadomo, ani skąd się wziął na tej ulicy, ani co się z nim tam stało. Nie było śladów walki. Na jego ciele jest tylko jeden ślad w okolicy kręgosłupa, który powstał w wyniku uderzenia czymś tępym, w efekcie czego chłopak nie ma władzy w nogach... Ogólnie to on jest już niezłą legendą w naszym szpitalu. Krążą różne plotki. Jedne barwniejsze od drugich, ale prawda jest taka, że nikt nie wie o nim niczego, poza tym, że ma przy sobie jedno zdjęcie, na którym nic nie widać. Bardzo stare i poplamione krwią. Kiedy się ocknął, wpadł w taki szał, że uderzył jednego z policjantów, który akurat to zdjęcie wyjmował z jego kurtki. Uspokoił się dopiero, kiedy odebrał to zdjęcie. Teraz trzyma je cały czas w swojej szafce i nikt nie możne się nawet do niej zbliżyć od kiedy je tam włożył. My, pielęgniarki zwyczajnie się go boimy, bo mimo że specjaliści nie stwierdzili tego, to my uważamy, że jest niepoczytalny i w ogóle jakiś taki straszny... Mimo to jest mi go trochę żal, bo wygląda na załamanego... W końcu kto by był szczęśliwy ze sparaliżowanymi nogami...

Cały ten opis trochę mnie zaniepokoił, ale w mojej głowie rodził się już plan zagadania tego chłopaka i wyjaśnienia całej tej zagadki, bo w końcu jakie inne ciekawsze zajęcie mnie tu czekało poza rozmowami z Kają, która i tak musiała już wracać do swoich obowiązków?
Pierwsza okazja do realizacji moich zamierzeń trafiła się idealnie po obiedzie, bo obiad śniadanie i kolacja były jedynymi momentami, w których mój sąsiad wykazywał jakąkolwiek interakcje z otoczeniem, zwyczajnie jedząc to co mu przyniesiono. Było to coś niesamowitego. Człowiek, który cały dzień potrafi przeleżeć bez ruchu patrząc w sufit, siadał do obiadu jak by nigdy nic i grzecznie zjadał wszystko, co mu przyniesiono. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji mając ciasteczka od Kai.
Po tym jak nasze talerze zabrano, wstałem biorąc część moich ciasteczek i podszedłem obchodząc przy tym jedno wolne łóżko pomiędzy mną a moim sąsiadem.

- Proszę, poczęstuj się jeżeli masz ochotę. Upiekła je ta miła pielęgniarka, która czasami do nas wpada... Wyglądają naprawdę smakowicie... Tak w ogóle jestem Antoni, ale wole jak mówią na mnie po prostu Antek...

Mimo braku jakiejkolwiek odpowiedzi z jego strony, postanowiłem nie poddawać się zbyt szybko. W końcu po coś zacząłem tą rozmowę.

- Trafiłem tu po napadzie. Jacyś kolesie napadli mnie w parku, kiedy wracałem do domu... - W tym momencie miałem wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. - No ale nie będę cię zanudzał opowieściami o mnie. Jakbyś chciał pogadać, czy coś to nie krępuj się.

Raczej nie było wielkich szans, że nie rozmawiając z nikim nagle zacznie rozmawiać ze mną, ale... Na ciastka też się nie skusił, więc dałem sobie chwilowo spokój i zwyczajnie położyłem się spać.


Następnego dnia...

Obudził mnie dźwięk wnoszonego jedzenia. To była Kaja. Okazało się, że nasza salowa się rozchorowała i Kaja ją zastępuje. Widać było, że jest czymś zdenerwowana. Weszła z talerzem parującej zupy mlecznej, podeszła do mojego łózka i położyła ją drżącymi rękoma na szafce nocnej. Patrząc na mnie przywitała się, a na moją pytająca minę odpowiedziała tylko dwoma słowami: 'zły dzień'. Wróciła na korytarz po drugą porcje zupy i podeszła do szafki tego milczącego chłopaka. Cały bieg wydarzeń momentalnie przyspieszył. Kaja podeszła do szafki z otwartą szufladą, w której znajdywało się to niewyraźne zdjęcie należące do tajemniczego gościa i wtedy nagle talerz wpadł z rąk Kai, a jego zawartość wylała się do wspomnianej szuflady z bezcennym dla mojego sąsiada zdjęciem. Jego reakcja była natychmiastowa. Momentalnie zerwał się na tyle, na ile tylko pozwalało mu jego na wpół sparaliżowane ciało, włożył rękę do szuflady z gorącą zupą i wyjął zniszczone zdjęcie, po czym ze wściekłością na twarzy odepchnął spanikowaną, oniemiałą Kaz taka silą, że ta przewróciła się uderzając plecami o ścianę. Wtedy odruchowo poderwałem się ze swojego łózka, podbiegłem do niego i z całej siły uderzyłem go z pieści w twarz z taką silą, że spadł ze swojego łózka. Podszedłem do Kai i pomogłem jej wstać. Dopiero kiedy odpowiedziała 'wszystko w porządku', poczułem, że mam mokrą koszulę. Początkowo myślałem, że to pot, ale po chwili Kaja krzyknęła:
- Antek, ty krwawisz!
Zawołała szybko lekarza i dwóch pielęgniarzy, którzy podnieśli nieznajomego, a lekarz odsłonił moją koszule ukazując porozrywane rany.


Kiedy mnie wywożono, nieznajomy siłował się i szarpał z pielęgniarzami próbując dosięgnąć zdjęcia, które opadło na taką odległość, że nie był w stanie go sięgnąć. Kaja podniosła zdjęcie, a raczej to, co z niego zostało i podała mu przepraszając ze łzami w oczach. Wiedziała, że to zdjęcie jest dla niego najważniejsze, a ona mu je zniszczyła.
Po kilku godzinach badań i ponownego zszycia moich ran, wróciłem na salę, na tą samą salę... Prosiłem o to, aby mnie przeniesiono, jednak nie było takiej możliwości. Usłyszałem tylko 'przykro nam, ale nie ma wolnych łózek na innych salach'. Kiedy wróciłem do sali, okazało się, że tego kolesia nie ma. Nie miałem czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo pojawiła się Kaja z dość dziwną miną i zapytała, jak się czuję. Bolało jak cholera, ale że nie chciałem wyjść na mięczaka, odpowiedziałem, że wszystko OK. Kaja wtedy zbliżyła się i szybko ucałowała mój policzek.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie rozlała tej zupy, to nic by się nie stało... chociaż dla niego wyszło bardzo dobrze.
- Co masz na myśli?
- Po tym, jak go uderzyłeś, on zaczął czuć znowu swoje nogi. Lekarze stwierdzili, że to prawdziwy cud i właśnie robią mu prześwietlenia i dodatkowe badania, bo nie mają żadnego wytłumaczenia na to, jak to jest możliwe.
- Chcesz mi powiedzieć, że wróciłem temu dupkowi władzę w nogach?!
- Najwyraźniej tak.
- Jak on tu wróci, to mu nogi z dupy powyrywam za to, co ci zrobił!
- Antek, mi nic się nie stało. To moja wina. Proszę cię, nic nie rób. Wszystko jest dobrze, więc uspokój się.
Mówiąc to trzymała mnie za ręce swoimi delikatnymi dłońmi i to sprawiło, że przestałem czuć gniew a nawet ból. Ten dotyk ulżył moim nerwom i ranom. Wiedziałem już, czego chcę od życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz