piątek, 28 czerwca 2013

Ulga cz.2/2

Czas zawsze zbyt szybko mija na przyjemnościach i tym razem też tak było. Minął. Kaja musiała wracać do domu. Dowiedziałem się, że mieszka sama od pewnego czasu, bo zerwała ze swoim natrętnym chłopakiem, któremu kazała się wyprowadzić. Natrętny dlatego, bo od chwili zerwania nie dawał jej spokoju. Co jakiś czas przypomina o sobie znać poprzez telefony lub SMS-y typu: "Wybacz", "Proszę, porozmawiajmy". Na szczęście dla Kai nie odważył się jeszcze jej nachodzić. W każdym razie dziewczyna wróciła do domu zapewniając mnie, że jutro przyniesie nowe ciasteczka. Tym razem domowej roboty. Na samą myśl o nich robiło mi się wilgotno w ustach od napływającej ślinki. Jednak same ciastka przegrywały walkę w mojej głowie z Kają, na którą teraz czekałem od chwili wyjścia.
Mój współlokator szpitalny nie odezwał się ani słowem. Zaczynałem wątpić w to, czy w ogóle potrafi mówić... Nie pozostawało więc nic poza czekaniem do jutra... Nie mogłem spać. W głowie miałem za dużo myśli, ale chociaż jedno było pewne: Kaja mnie lubiła, a ja w końcu poznałem kogoś, z kim mogłem pogadać o wszystkim i mimo że peszyłem się, kiedy tylko spojrzałem w oczy tej zielonookiej piękności, to wiedziałem, że mogę jej powiedzieć wszystko...

Pisząc te parę słów w moim smartfonowym dzienniku, czego raczej nie robiłem często (czego nie robi się by zabić czas.... ), zapadałem powoli w przepastne glebie snu mając przed oczami tylko jedna osobę... Kaje.
Następnego dnia obudził mnie piskliwy dźwięk kółek łóżka mojego gburowatego sąsiada, które właśnie było wypychane przez dwie pielęgniarki naszego szpitala. Następnym widokiem, jaki ujrzałem, była upragniona Kaja, która 'dziwnym' trafem akurat przyniosła mi śniadanie, które normalnie przynosiła salowa. Zielonooka powiedziała mi, że i tak ma teraz troszkę luźniejszy moment i postanowiła odwiedzić mnie z samego rana przynosząc przy okazji ciasteczka, jednak zastrzegła, że mogę je zjeść dopiero po obiedzie. Znów zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym konkretnym, do momentu kiedy nasza rozmowa zeszła na temat tego milczącego chłopaka z mojej sali...

- Tak właściwie, to nic o nim nie wiadomo.

- Nikt z nim nie rozmawiał?

- Ani my, pielęgniarki, ani lekarze, ani policja nie potrafiliśmy do niego dotrzeć, znaleziono go podobno przy samochodzie na środku pustej drogi pomiędzy jakimiś mniejszymi miejscowościami.

- A dokumenty? Przecież musiał mieć coś, co wskazywało by na jego tożsamość.

- Nic, nie miał przy sobie dokumentów, a od kiedy odzyskał przytomność, nie powiedział ani słowa. Podejrzewaliśmy, że jest głucho-niemy, ale nie reagował na żadne próby kontaktu. Zupełnie jak by się zamknął w sobie.

- Nie było nikogo, kto by go szukał?

- Kompletnie nikogo. Nie wiadomo, ani skąd się wziął na tej ulicy, ani co się z nim tam stało. Nie było śladów walki. Na jego ciele jest tylko jeden ślad w okolicy kręgosłupa, który powstał w wyniku uderzenia czymś tępym, w efekcie czego chłopak nie ma władzy w nogach... Ogólnie to on jest już niezłą legendą w naszym szpitalu. Krążą różne plotki. Jedne barwniejsze od drugich, ale prawda jest taka, że nikt nie wie o nim niczego, poza tym, że ma przy sobie jedno zdjęcie, na którym nic nie widać. Bardzo stare i poplamione krwią. Kiedy się ocknął, wpadł w taki szał, że uderzył jednego z policjantów, który akurat to zdjęcie wyjmował z jego kurtki. Uspokoił się dopiero, kiedy odebrał to zdjęcie. Teraz trzyma je cały czas w swojej szafce i nikt nie możne się nawet do niej zbliżyć od kiedy je tam włożył. My, pielęgniarki zwyczajnie się go boimy, bo mimo że specjaliści nie stwierdzili tego, to my uważamy, że jest niepoczytalny i w ogóle jakiś taki straszny... Mimo to jest mi go trochę żal, bo wygląda na załamanego... W końcu kto by był szczęśliwy ze sparaliżowanymi nogami...

Cały ten opis trochę mnie zaniepokoił, ale w mojej głowie rodził się już plan zagadania tego chłopaka i wyjaśnienia całej tej zagadki, bo w końcu jakie inne ciekawsze zajęcie mnie tu czekało poza rozmowami z Kają, która i tak musiała już wracać do swoich obowiązków?
Pierwsza okazja do realizacji moich zamierzeń trafiła się idealnie po obiedzie, bo obiad śniadanie i kolacja były jedynymi momentami, w których mój sąsiad wykazywał jakąkolwiek interakcje z otoczeniem, zwyczajnie jedząc to co mu przyniesiono. Było to coś niesamowitego. Człowiek, który cały dzień potrafi przeleżeć bez ruchu patrząc w sufit, siadał do obiadu jak by nigdy nic i grzecznie zjadał wszystko, co mu przyniesiono. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji mając ciasteczka od Kai.
Po tym jak nasze talerze zabrano, wstałem biorąc część moich ciasteczek i podszedłem obchodząc przy tym jedno wolne łóżko pomiędzy mną a moim sąsiadem.

- Proszę, poczęstuj się jeżeli masz ochotę. Upiekła je ta miła pielęgniarka, która czasami do nas wpada... Wyglądają naprawdę smakowicie... Tak w ogóle jestem Antoni, ale wole jak mówią na mnie po prostu Antek...

Mimo braku jakiejkolwiek odpowiedzi z jego strony, postanowiłem nie poddawać się zbyt szybko. W końcu po coś zacząłem tą rozmowę.

- Trafiłem tu po napadzie. Jacyś kolesie napadli mnie w parku, kiedy wracałem do domu... - W tym momencie miałem wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. - No ale nie będę cię zanudzał opowieściami o mnie. Jakbyś chciał pogadać, czy coś to nie krępuj się.

Raczej nie było wielkich szans, że nie rozmawiając z nikim nagle zacznie rozmawiać ze mną, ale... Na ciastka też się nie skusił, więc dałem sobie chwilowo spokój i zwyczajnie położyłem się spać.


Następnego dnia...

Obudził mnie dźwięk wnoszonego jedzenia. To była Kaja. Okazało się, że nasza salowa się rozchorowała i Kaja ją zastępuje. Widać było, że jest czymś zdenerwowana. Weszła z talerzem parującej zupy mlecznej, podeszła do mojego łózka i położyła ją drżącymi rękoma na szafce nocnej. Patrząc na mnie przywitała się, a na moją pytająca minę odpowiedziała tylko dwoma słowami: 'zły dzień'. Wróciła na korytarz po drugą porcje zupy i podeszła do szafki tego milczącego chłopaka. Cały bieg wydarzeń momentalnie przyspieszył. Kaja podeszła do szafki z otwartą szufladą, w której znajdywało się to niewyraźne zdjęcie należące do tajemniczego gościa i wtedy nagle talerz wpadł z rąk Kai, a jego zawartość wylała się do wspomnianej szuflady z bezcennym dla mojego sąsiada zdjęciem. Jego reakcja była natychmiastowa. Momentalnie zerwał się na tyle, na ile tylko pozwalało mu jego na wpół sparaliżowane ciało, włożył rękę do szuflady z gorącą zupą i wyjął zniszczone zdjęcie, po czym ze wściekłością na twarzy odepchnął spanikowaną, oniemiałą Kaz taka silą, że ta przewróciła się uderzając plecami o ścianę. Wtedy odruchowo poderwałem się ze swojego łózka, podbiegłem do niego i z całej siły uderzyłem go z pieści w twarz z taką silą, że spadł ze swojego łózka. Podszedłem do Kai i pomogłem jej wstać. Dopiero kiedy odpowiedziała 'wszystko w porządku', poczułem, że mam mokrą koszulę. Początkowo myślałem, że to pot, ale po chwili Kaja krzyknęła:
- Antek, ty krwawisz!
Zawołała szybko lekarza i dwóch pielęgniarzy, którzy podnieśli nieznajomego, a lekarz odsłonił moją koszule ukazując porozrywane rany.


Kiedy mnie wywożono, nieznajomy siłował się i szarpał z pielęgniarzami próbując dosięgnąć zdjęcia, które opadło na taką odległość, że nie był w stanie go sięgnąć. Kaja podniosła zdjęcie, a raczej to, co z niego zostało i podała mu przepraszając ze łzami w oczach. Wiedziała, że to zdjęcie jest dla niego najważniejsze, a ona mu je zniszczyła.
Po kilku godzinach badań i ponownego zszycia moich ran, wróciłem na salę, na tą samą salę... Prosiłem o to, aby mnie przeniesiono, jednak nie było takiej możliwości. Usłyszałem tylko 'przykro nam, ale nie ma wolnych łózek na innych salach'. Kiedy wróciłem do sali, okazało się, że tego kolesia nie ma. Nie miałem czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo pojawiła się Kaja z dość dziwną miną i zapytała, jak się czuję. Bolało jak cholera, ale że nie chciałem wyjść na mięczaka, odpowiedziałem, że wszystko OK. Kaja wtedy zbliżyła się i szybko ucałowała mój policzek.
- To wszystko moja wina. Gdybym nie rozlała tej zupy, to nic by się nie stało... chociaż dla niego wyszło bardzo dobrze.
- Co masz na myśli?
- Po tym, jak go uderzyłeś, on zaczął czuć znowu swoje nogi. Lekarze stwierdzili, że to prawdziwy cud i właśnie robią mu prześwietlenia i dodatkowe badania, bo nie mają żadnego wytłumaczenia na to, jak to jest możliwe.
- Chcesz mi powiedzieć, że wróciłem temu dupkowi władzę w nogach?!
- Najwyraźniej tak.
- Jak on tu wróci, to mu nogi z dupy powyrywam za to, co ci zrobił!
- Antek, mi nic się nie stało. To moja wina. Proszę cię, nic nie rób. Wszystko jest dobrze, więc uspokój się.
Mówiąc to trzymała mnie za ręce swoimi delikatnymi dłońmi i to sprawiło, że przestałem czuć gniew a nawet ból. Ten dotyk ulżył moim nerwom i ranom. Wiedziałem już, czego chcę od życia.


środa, 19 czerwca 2013

Ulga cz.1/2

Kiedy tylko otwierały się drzwi do naszej sali, czekałem aż ona się w nich pojawi, ale nie pojawiała się. Równocześnie bałem się tej chwili, w której naprawdę w nich stanie. Co miałem jej powiedzieć? Jak tak naprawdę powinienem się wytłumaczyć? Powiedzieć, że to nieporozumienie, że to tylko sen, że nie kocham? Ale przecież kochałem i pragnąłem by ona o tym wiedziała. A może nie? Sam nie wiedziałem, co tak naprawdę czułem i co powinienem powiedzieć...
Mijały godziny, które zaczęły zamieniać się w dni, a Kaja nadal się nie pojawiała. Za każdym razem przychodził ktoś inny, jakieś obce pielęgniarki, których nie znałem, lekarze lub nasz ordynator. Dlaczego ona się nie pojawiała? Czy to naprawdę skończyło się szybciej, niż zaczęło? Pytałem o nią tę starszą pielęgniarkę, ale uzyskałem tylko nic nie znaczące „Przykro mi, ale nie wiem”. Przykro... akurat. Co gorsza Andrzeja, mojego sąsiada wypisali ze szpitala, co zaowocowało tym, że zostałem już całkiem sam i nie miałem nawet do kogo się odezwać...

Cztery dni od snu...
Obudziłem się dość późno tak, jak miałem w zwyczaju od kilku dni. Od pielęgniarki zmieniającej mi opatrunek dowiedziałem się, że będę miał nowego lokatora w sali. Ten fakt poprawił mi trochę humor i sprawił, że moje myśli skupiły się w końcu na czymś konkretnym. Jako że moje szwy pomału się już zrastały, mogłem wychodzić na małe spacery po korytarzu. Postanowiłem skorzystać z tego przywileju i trochę rozejrzeć się po miejscu, w którym byłem. Ten szpital trochę mnie rozczarował. Po wyglądzie mojej sali sądziłem, że jest to raczej dość nowoczesna placówka, jednak okazała się nieprzyjemna i do tego ten zapach... W sali nie odczuwałem tego, ale na korytarzu było czuć... zdecydowanie za bardzo. W sumie dostrzegłem tylko jeden interesujący fakt, a mianowicie, że wszystkie sale poza moją były prawie pełne. Czyli po trzy, cztery osoby. Postanowiłem wrócić do sali otwierając drzwi prowadzące na korytarz do mojej i wtedy wpadłem na... Kaje.
- Ja chciałem przeprosić, bo ja nie... to znaczy... tak, ale nie chce żebyś mnie źle zrozumiała, bo nie miałem nic złego na myśli. Ja po prostu nie chciałem, to znaczy chciałem... tylko, że nie tak...

Gadałem, jak nakręcony strasznie mocno gestykulując, starając się wytłumaczyć jej coś, czego sam przecież nie rozumiałem, a ona patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem... lub może strachem? Zacząłem się bać tego, że się pogrążam, więc w końcu się zamknąłem i z miną zbitego psiaka spojrzałem jej w oczy i powiedziałem tylko:
- Przepraszam.
Znowu chciałem się zapaść pod ziemię, chciałem odwrócić się i odejść gdziekolwiek, byle tylko daleko od tego miejsca i jej spojrzenia, którego teraz bałem się bardziej niż widoku noża z tamtej nocy, ale powstrzymała mnie jej dłoń. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, więc zbierając całą swoją odwagę, jaką tylko zdołałem z siebie wykrzesać, spojrzałem w jej śliczne zielone oczy. Jej przepiękne delikatne usta wydały z siebie najcudowniejszy głos, jaki słyszałem w swoim pozbawionym celu życiu.
- Antek, ale ja się wcale nie gniewam. Przyznam nawet, że to twoje „wyznanie” schlebiło mi.
- To dlaczego nie przychodziłaś?!
Oczywiście dopiero po chwili zorientowałem się, jak głupim trzeba być, żeby mieć pretensje do osoby, którą przecież przed chwilą się przepraszało, ale na szczęście dla mnie, moja rozmówczyni wykazała się dużą odpornością na bezmyślne pytanie i z uśmiechem na ustach odpowiedziała, że zwyczajnie miała wolne.
- To znaczy, że nie uważasz mnie za jakiegoś psychola?
- Nie, hehe, ani trochę, ale teraz muszę już iść. Obowiązki, sam wiesz. Do zobaczenia później.
I odeszła, a ja z uśmiechem i taka radością, jakiej nie czułem od dawana, prawie pobiegłem do sali. Kiedy wszedłem, zobaczyłem, że nie jestem już sam. Całkiem zapomniałem o tym, że mieli mi kogoś dać. Przywitałem się, lecz nie usłyszałem odpowiedzi. Trochę zbiło mnie to z tropu, ale wystarczyło jedno spojrzenie na mojego nowego sąsiada i uświadomiłem sobie, że raczej nie będzie dobrym kompanem do nocnych zwierzeń...
Ten chłopak był w podobnym wieku do mnie i w sumie poza tym, że był ponury, nie można było nic więcej o nim powiedzieć. Poza jednym szczegółem odnosiłem nieodparte wrażenie, że gdzieś już go kiedyś spotkałem. Kilka godzin później pojawiła się Kaja oświadczając, że przyszła w odwiedziny, ponieważ ma koniec swojej zmiany mówiąc przy tym, że ma małą niespodziankę. Przyniosła ciasteczka i dwa talerzyki, na które ułożyła zgrabnie łakocie. Jeden z nich wylądował na mojej szafce, drugi na szafce mojego milczącego sąsiada. Oczywiście podziękowałem i stwierdziłem, że nie trzeba było, że to niepotrzebny koszt i tak dalej, ale naprawdę to miałem ochotę wchłonąć te ciastka najszybciej, jak się tylko dało, bo jedzenie w tym szpitalu raczej nie oferowało takich urozmaiceń. Więc jak można się domyślić ciastka szybko zniknęły, co okazało się nie do końca mądrym posunięciem, bo teraz nie miałem już usprawiedliwienia na to, że nic nie mówię, a to dopiero było zaskoczeniem dla mnie samego, bo cały czas do tej chwili chciałem tylko tego, aby Kaja przyszła i żebym mógł z nią rozmawiać. A kiedy w końcu miałem na to sposobność, to nie miałem bladego pojęcia, co tak naprawdę mógłbym jej powiedzieć lub chociaż o co zapytać. Za to moja „rozmówczyni” wykazała się znów o wiele lepszym taktem i spokojem.
- Widzę, że ciastka smakowały. Miałam nadzieję, że tak będzie, bo to moje ulubione z kawałkami czekolady.
- Bardzo, ale chyba nie każdemu pacjentowi przynosisz ciastka, hehe.
Ja i moja bezmyślność znów stanęliśmy na wyżynie swoich możliwości zbłaźnienia się przed jedyną dziewczyną, która w ogóle chciała ze mną gadać.
- Prawda, nie każdemu, ale też nie każdy pacjent wyznaje mi, że mnie kocha krzycząc o tym na cały oddział.
Poczerwieniałem ze wstydu przed nią i spojrzałem na Kaję, a ta uśmiechnęła się i zaczęła się miło śmiać. Postanowiłem jej w tym potowarzyszyć. 

środa, 12 czerwca 2013

Kocham

Leżałem na swoim białym łóżku, kiedy zobaczyłem jak wchodzi. Te jej ruchy, to jak z gracją stawiała kolejne kroki, sprawiało, że nie mogłem skupić umysłu na niczym. Lekko rozchylone usta dawały jasno do zrozumienia, jaki jest powód jej wizyty. Podeszła bliżej. Wstałem. Wyszedłem jej naprzeciw. Poczułem owocowy zapach jej perfum. Tak... ten zapach był oszałamiający. Wszystko w niej takie było. I ona i ja wiedzieliśmy już co się zaraz stanie. Oboje tego chcieliśmy. Pragnęliśmy poddać się tej namiętności. Jej uniform ukazujący więcej niż przeciętne ubranie, głęboki dekolt odkrywający fragmenty aksamitnego ciała oraz śnieżno białej bielizny, krótka spódniczka, dzięki której jej długie, smukłe nogi sprawiały, że na pewno stwierdzono by u mnie gorączkę – to wszystko było niesamowite. Spojrzałem prosto w jej piękne zielone oczy, a potem objąłem czując delikatność jej ciała. Zbliżyliśmy usta do siebie i zapragnąłem aby ta chwila trwała wiecznie, aby nigdy się nie skończyła. Wiedziałem już, co czuje i chciałem, żeby ona o tym wiedziała, żeby wiedzieli wszyscy, więc nieśmiało powiedziałem: kocham cię. Jej uśmiech dał mi jeszcze więcej odwagi, dzięki czemu odsunąłem ją delikatnie od siebie i z zamkniętymi oczami wykrzyczałem z całej siły: kocham cię Kaju!
Kiedy otworzyłem oczy, byłem znowu na mojej sali. Nade mną jakaś zarumieniona starsza pielęgniarka starająca się zachować powagę, zajmowała się moimi szwami i zmianą opatrunku, a przy łóżku mojego sąsiada Andrzeja, ona…
Piękna jak ze snu, mimo że tu nie miała takiego dekoltu, ani tak krótkiej spódniczki. Jednak ta Kaja nie patrzyła na mnie swymi zielonymi oczami, a tym bardziej nie uśmiechała się. Kiedy skończyła zmieniać kroplówkę mojemu uśmiechniętemu sąsiadowi wyszła z sali bez słowa, nawet nie spoglądając w moim kierunku. Wiedziałem już, że to, co było w moim śnie, powiedziałem na głos. Jeszcze kilka minut temu pragnąłem, aby ten sen się nie kończył, a teraz żałowałem, że go miałem. Czułem tak ogromny wstyd i smutek... Nie spojrzałem już na nikogo. Zamknąłem oczy. Pragnąłem zapaść się pod ziemię, a najlepiej aby szwy popękały i żebym ja się wykrwawił. Chciałem umrzeć…
Wtedy poczułem czyjąś dłoń. To była ta starsza pielęgniarka.
– Nie przejmuj się. Ona ma teraz bardzo trudny okres w życiu – zabrała swoja rękę z mojej i odeszła.
Czyli może to nie koniec, może jakoś da się to odkręcić, wyjaśnić. Miałem nadzieję, że chociaż z nią porozmawiam. Ja przecież w ogóle z nią nie rozmawiałem! Przecież wcale jej nie znałem! Ale czułem... jak byśmy znali się od lat. Co ona musiała sobie o mnie pomyśleć…. Nie wiedziałem, czy jest w ogóle sens z nią rozmawiać. W końcu co może sądzić dziewczyna o chłopaku, który nie znając jej mówi, że ją kocha i to przez sen…

wtorek, 11 czerwca 2013

Przebudzenie

Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit. Spróbowałem usiąść i  poczułem ostry ból brzucha. Od razu skojarzyłem, gdzie zapewne jestem, więc zrezygnowałem z próby podniesienia się.
- Dzień dobry - usłyszałem po mojej lewej stronie. Odwróciłem głowę, ujrzałem starszego pana o przyjemnym wyrazie twarzy, to w pewnym stopniu poprawiło mi nastrój. Grzecznie odpowiedziałem na przywitanie i zapytałem:
- Może mi pan powiedzieć gdzie jesteśmy?
Miły staruszek posmutniał.
- Przyjacielu, jesteśmy w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu.
- Wie Pan może, co się ze mną działo?
W momencie, kiedy kończyłem zdanie, weszła młoda, śliczna pielęgniarka, która uśmiechnęła się na mój widok.
- Panie Antoni, miło pana w końcu widzieć przytomnego. Jak się czujemy?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdyż do sali weszła kolejna osoba. Tym razem był to lekarz, na co wskazywał jego biały kitel i stetoskop przewieszony na szyi.
- Doktorze... niech mi pan powie, jak ja tu trafiłem? I co w ogóle się stało?
- Antoni, trafiłeś do nas trzy dni temu z ranami kutymi brzucha oraz wstrząsem mózgu - dopiero teraz wyczułem bandaż na mojej głowie - po podaniu krwi, której straciłeś bardzo dużo zanim do nas trafiłeś, przeszedłeś dwukrotnie zabieg laparotomii, które wykluczyły jakiekolwiek uszkodzenia narządów wewnętrznych, co, uwierz mi na słowo, jest bardzo rzadko spotykane po trzykrotnym ugodzeniu nożem. Chłopcze, masz chody u najwyższego i to bez wątpienia, a wiec po zaszyciu ran, po których niestety zostaną blizny, położyliśmy cię na sali, podłączyliśmy kroplówki i to wszystko. Podejrzewam, że za około tydzień odzyskasz pełną sprawność i będziesz mógł zostać wypisany ze szpitala do domu.
- Moi rodzice wiedzą, gdzie jestem? Co z tymi, którzy mnie napadli?
- Rodzice naturalnie wiedzą, gdzie jesteś. Twoja mama wyszła jakieś dwie godziny temu. O sprawcach napadu niestety nic mi nie wiadomo. Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania, to słucham - Pokiwałem na znak, że nie mam. - jeżeli nie, to spotkamy się jutro na porannym obchodzie, a teraz proszę żebyś nie próbował wstawać, ponieważ szwy są jeszcze dość świeże. Do zobaczenia.
Lekarz wyszedł z sali, a ja spojrzałem na mojego sąsiada i pielęgniarkę, która właśnie robiła coś przy jego kroplówce. Poczułem się strasznie dziwnie i jakoś tak niepewnie. Zawsze tak miałem w nowych miejscach.
- Panie Andrzeju, jeżeli skończy się kroplówka proszę zadzwonić dzwonkiem. Przyjdę ją wymienić. Panie Antoni, przynieść może coś panu?
- Proszę mówić po prostu Antek. Nie, dziękuję, ale czy mogę wiedzieć, jak masz na imię? - uśmiechnąłem się o wiele bardziej głupio, niż chciałem.
- Hehe - jej uśmiech sprawił, że zapomniałem na chwile o tym, że jestem w szpitalu. - Dobrze Antku, w razie czego pytaj o Kaję.
Kiedy wyszła, miałem o wiele lepszy humor niż w momencie, kiedy przyszła. Chyba nawet lepszy, niż przed tym wszystkim…
- Coś mi się wydaje, że wpadłeś jej w oko, a ona tobie.
Nigdy bym nie pomyślał, że muszą mnie napaść, żebym trafił na kobietę, której się najwyraźniej podobam. Choć może po prostu była dla mnie miła a ja jak zwykle wyobrażałem sobie więcej niż jest naprawdę? Wtedy najchętniej wezwał bym ją z byle jakiego powodu, żeby tylko ją zobaczyć, ale jak na złość nie byłem w stanie wymyślić niczego brzmiącego chociażby odrobinę sensownie. Takie przemyślenia co, po co, i jak zajęły mi jakieś kilkadziesiąt minut, po czym stwierdziłem, że i tak jest już za późno (za oknem, które znajdowało się po mojej prawej, zrobiło się już ciemno). Zresztą i tak do niej nie zgadam - pomyślałem. - Przecież to nie w moim stylu.
Przestałem myśleć o Kai i znowu zaczęło mnie męczyć to, kto mi to zrobił i gdzie teraz jest. Co najciekawsze, nie czułem złości ani chęci zemsty. Bardziej strach przed tym, by się to nie powtórzyło. Próbowałem przypomnieć sobie twarze lub chociaż sylwetki. Nic... Jedyne, co zapamiętałem, to spojrzenie tego, który zadał mi pierwszy cios. Nic więcej. Widząc jego oczy w mojej wyobraźni, poczułem autentyczny strach i to chyba większy niż przed widokiem tego noża w jego ręku. To spojrzenie jak by samo przez siebie mówiło „umrzesz”. Nigdy wcześniej takiego nie widziałem i nigdy więcej nie chciałem zobaczyć. Starałem się wyrzucić z głowy ten wzrok i zastąpić go czymś milszym - uśmiechem. Tym uśmiechem, który był teraz dla mnie niczym koło ratunkowe dla tonącego. Tylko to wspomnienie uratowało mnie przed odmętami czarnych myśli i sprawiło, że zmęczony samym myśleniem zapadłem w końcu w miły sen.

sobota, 1 czerwca 2013

Początek

Poznałem go w czerwcu. Dokładnie pierwszego czerwca dwa tysiące dziesiątego roku. Miał wtedy dwadzieścia lat. Według niektórych to gówniarski wiek, ale nie w jego przypadku. Ten facet był nieprzymierzalny do żadnych znanych kanonów,był zupełnym przeciwieństwem naszych czasów i wizerunku dwudziestolatka. Pierwsze: jego styl ubierania - cokolwiek by nie założył, wyglądał mrocznie. Nie w negatywnym sensie, ale w sensie tajemniczości i skrytości. Jego strój - czarna skóra, jasne dżinsy i ciemnobrązowe skórzane buty - wyróżniał się na tle przeciętnych rówieśników. Był wysoki. Tak... To jego główna cecha wyglądu. Plus oczy. Najbardziej niezwykłe oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Jeżeli to, co mówią o oczach: że są zwierciadłem duszy itp., jest prawdą, to jego dusza była straszna. Uwierzycie mi lub nie, ale w jego przypadku żeby spowodować strach u kogoś, nie musiał wcale używać swoich rozmiarów lub siły. Wystarczyło, że spojrzał na kogoś tym morderczym wzrokiem. Wzrokiem, którego nigdy do końca mojego życia nie zapomnę, a spojrzał tak na mnie tylko raz... właśnie pierwszego czerwca dwa tysiące dziesiątego roku...

Kim jestem ja? Wtedy nikim. Człowiekiem bez celu i bez niczego do stracenia. Teraz? Kimś, kto musi powiedzieć światu prawdę.

Szedłem przez miasto. Droga do mojego domu prowadziła przez park. Nigdy nie lubiłem tego miejsca, za ciemno, za niebezpiecznie. Czułem się obserwowany za każdym razem, kiedy tamtędy wracałem. Tym razem było tak samo. Tyle że teraz nie tylko czułem się obserwowany, ja naprawdę widziałem, jak dwóch facetów non stop przygląda mi się z daleka. Przez to, że skupiłem się na nich, nie zauważyłem, jak trzeci podszedł do mnie i po chwili uderzył czymś w głowę. Padłem na ziemię z zamkniętymi oczami. Usłyszałem, jak ktoś podbiega i kopie mnie w plecy. Z bólu przewróciłem się na nie i otworzyłem oczy. Zobaczyłem dwóch innych facetów, którzy zaczęli mnie kopać i bić po całym ciele. W głowie nie miałem nic poza błagalną myślą, żeby to się skończyło. I jak za pomocą przycisku skończyło się, ale tylko dlatego, że jeden z nich zaczął mnie przeszukiwać. Wyjął mój portfel, telefon i klucze. Mimo że w portfelu znajdowała się cała moja wypłata, cieszyłem się, że zajął się nim a nie mną. Moja radość nie trwała długo, bo gdy tylko wyciągnął pieniądze z portfela, a telefon zniszczył, włożył rękę pod bluzę i wyjął nóż. Nie wiem, czy któryś z nich coś mówił, ale wiem, że myślałem wtedy tylko o jednym. O tym, że muszę uciec, bo inaczej mnie zabiją. Mimo ogromnego bólu i strachu obróciłem się próbując wstać. Wtedy jeden z nich kopnął mnie w twarz z taką siłą, że słyszałem, jak coś mi pęka. Momentalnie zalałem się krwią. Skuliłem się trzymając za to, co mi jeszcze z twarzy pozostało i w tej samej chwili poczułem potworny ból. To był nóż, który jeden z nich wbił mi w brzuch. Wiedziałem, że to już mój koniec.