Czas
zawsze zbyt szybko mija na przyjemnościach i tym razem też tak
było. Minął. Kaja musiała wracać do
domu. Dowiedziałem się, że mieszka sama od pewnego czasu, bo
zerwała ze swoim natrętnym chłopakiem, któremu kazała się
wyprowadzić. Natrętny dlatego, bo od chwili zerwania nie dawał jej
spokoju. Co jakiś czas przypomina o sobie znać poprzez telefony lub
SMS-y typu: "Wybacz", "Proszę, porozmawiajmy".
Na szczęście dla Kai nie odważył się
jeszcze jej nachodzić. W każdym razie dziewczyna wróciła do domu
zapewniając mnie, że jutro przyniesie nowe ciasteczka. Tym razem
domowej roboty. Na samą myśl o nich robiło mi się wilgotno w
ustach od napływającej ślinki. Jednak same ciastka przegrywały
walkę w mojej głowie z Kają, na którą
teraz czekałem od chwili wyjścia.
Mój współlokator szpitalny nie odezwał się ani słowem. Zaczynałem wątpić w to, czy w ogóle potrafi mówić... Nie pozostawało więc nic poza czekaniem do jutra... Nie mogłem spać. W głowie miałem za dużo myśli, ale chociaż jedno było pewne: Kaja mnie lubiła, a ja w końcu poznałem kogoś, z kim mogłem pogadać o wszystkim i mimo że peszyłem się, kiedy tylko spojrzałem w oczy tej zielonookiej piękności, to wiedziałem, że mogę jej powiedzieć wszystko...
Mój współlokator szpitalny nie odezwał się ani słowem. Zaczynałem wątpić w to, czy w ogóle potrafi mówić... Nie pozostawało więc nic poza czekaniem do jutra... Nie mogłem spać. W głowie miałem za dużo myśli, ale chociaż jedno było pewne: Kaja mnie lubiła, a ja w końcu poznałem kogoś, z kim mogłem pogadać o wszystkim i mimo że peszyłem się, kiedy tylko spojrzałem w oczy tej zielonookiej piękności, to wiedziałem, że mogę jej powiedzieć wszystko...
Pisząc
te parę słów w moim smartfonowym dzienniku, czego raczej nie
robiłem często (czego nie robi się by zabić czas.... ), zapadałem
powoli w przepastne glebie snu mając przed
oczami tylko jedna osobę... Kaje.
Następnego
dnia obudził mnie piskliwy dźwięk kółek łóżka mojego
gburowatego sąsiada, które właśnie było
wypychane przez dwie pielęgniarki naszego szpitala. Następnym
widokiem, jaki ujrzałem, była upragniona Kaja, która 'dziwnym'
trafem akurat przyniosła mi śniadanie,
które normalnie przynosiła salowa. Zielonooka powiedziała mi, że
i tak ma teraz troszkę luźniejszy moment i postanowiła odwiedzić
mnie z samego rana przynosząc przy okazji ciasteczka, jednak
zastrzegła, że mogę je zjeść dopiero
po obiedzie. Znów zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym
konkretnym, do momentu kiedy nasza rozmowa zeszła na temat tego
milczącego chłopaka z mojej sali...
-
Tak właściwie, to nic o nim nie wiadomo.
-
Nikt z nim nie rozmawiał?
-
Ani my, pielęgniarki, ani lekarze, ani policja nie potrafiliśmy do
niego dotrzeć, znaleziono go podobno przy samochodzie na środku
pustej drogi pomiędzy jakimiś mniejszymi miejscowościami.
-
A dokumenty? Przecież musiał mieć coś,
co wskazywało by na jego tożsamość.
-
Nic, nie miał przy sobie dokumentów, a od kiedy odzyskał
przytomność, nie powiedział ani słowa. Podejrzewaliśmy, że jest
głucho-niemy, ale nie reagował na żadne próby kontaktu.
Zupełnie jak by się zamknął w sobie.
-
Nie było nikogo, kto by go szukał?
-
Kompletnie nikogo. Nie wiadomo, ani skąd się wziął
na tej ulicy, ani co się z nim tam stało. Nie było śladów
walki. Na jego ciele jest tylko jeden ślad w okolicy kręgosłupa,
który powstał w wyniku uderzenia czymś tępym, w efekcie czego
chłopak nie ma władzy w nogach... Ogólnie to
on jest już niezłą legendą w naszym
szpitalu. Krążą różne plotki. Jedne barwniejsze od drugich, ale
prawda jest taka, że nikt nie wie o nim niczego, poza tym, że ma
przy sobie jedno zdjęcie, na którym nic nie widać. Bardzo stare i
poplamione krwią. Kiedy się ocknął,
wpadł w taki szał, że uderzył jednego z policjantów, który
akurat to zdjęcie wyjmował z jego kurtki. Uspokoił się dopiero,
kiedy odebrał to zdjęcie. Teraz trzyma je cały czas w swojej
szafce i nikt nie możne się nawet do niej zbliżyć od kiedy je tam
włożył. My, pielęgniarki zwyczajnie się go boimy, bo mimo że
specjaliści nie stwierdzili tego, to my uważamy, że jest
niepoczytalny i w ogóle jakiś taki
straszny... Mimo to jest mi go trochę żal,
bo wygląda na załamanego... W końcu kto by był szczęśliwy ze
sparaliżowanymi nogami...
Cały
ten opis trochę mnie zaniepokoił, ale w mojej głowie rodził się
już plan zagadania tego chłopaka i wyjaśnienia całej tej zagadki,
bo w końcu jakie inne ciekawsze zajęcie mnie tu czekało poza
rozmowami z Kają, która i tak musiała już
wracać do swoich obowiązków?
Pierwsza
okazja do realizacji moich zamierzeń trafiła się idealnie po
obiedzie, bo obiad śniadanie i kolacja były jedynymi momentami, w
których mój sąsiad wykazywał jakąkolwiek
interakcje z otoczeniem, zwyczajnie jedząc to co mu
przyniesiono. Było to coś niesamowitego. Człowiek, który cały
dzień potrafi przeleżeć bez ruchu patrząc w sufit, siadał do
obiadu jak by nigdy nic i grzecznie zjadał wszystko, co mu
przyniesiono. Nie mogłem nie wykorzystać takiej
okazji mając ciasteczka od Kai.
Po
tym jak nasze talerze zabrano, wstałem biorąc część moich
ciasteczek i podszedłem obchodząc przy tym jedno wolne łóżko
pomiędzy mną a moim sąsiadem.
-
Proszę, poczęstuj się jeżeli masz
ochotę. Upiekła je ta miła pielęgniarka, która czasami do nas
wpada... Wyglądają naprawdę smakowicie...
Tak w ogóle jestem Antoni, ale wole jak mówią na mnie po prostu
Antek...
Mimo
braku jakiejkolwiek odpowiedzi z jego strony, postanowiłem nie
poddawać się zbyt szybko. W końcu po coś zacząłem
tą rozmowę.
-
Trafiłem tu po napadzie. Jacyś kolesie
napadli mnie w parku, kiedy wracałem do domu... - W tym momencie
miałem wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej
chwili się rozmyślił. - No ale nie będę cię
zanudzał opowieściami o mnie. Jakbyś chciał pogadać, czy coś to
nie krępuj się.
Raczej
nie było wielkich szans, że nie rozmawiając z nikim nagle zacznie
rozmawiać ze mną, ale... Na ciastka też się nie skusił, więc
dałem sobie chwilowo spokój i zwyczajnie położyłem się
spać.
Następnego
dnia...
Obudził
mnie dźwięk wnoszonego jedzenia. To była Kaja. Okazało się,
że nasza salowa się rozchorowała i Kaja ją zastępuje.
Widać było, że jest czymś zdenerwowana. Weszła
z talerzem parującej zupy mlecznej, podeszła do mojego łózka
i położyła ją drżącymi rękoma na
szafce nocnej. Patrząc na mnie przywitała
się, a na moją pytająca minę
odpowiedziała tylko dwoma słowami: 'zły dzień'. Wróciła
na korytarz po drugą porcje zupy i podeszła do szafki tego
milczącego chłopaka. Cały bieg wydarzeń
momentalnie przyspieszył. Kaja podeszła do szafki z otwartą
szufladą, w której znajdywało się to
niewyraźne zdjęcie należące do
tajemniczego gościa i wtedy nagle talerz wpadł z
rąk Kai, a jego zawartość wylała się do wspomnianej szuflady z
bezcennym dla mojego sąsiada zdjęciem.
Jego reakcja była natychmiastowa.
Momentalnie zerwał się na tyle, na ile tylko pozwalało mu jego na
wpół sparaliżowane ciało, włożył
rękę do szuflady z gorącą zupą i wyjął
zniszczone zdjęcie, po czym ze wściekłością
na twarzy odepchnął spanikowaną, oniemiałą Kaję
z taka silą, że ta przewróciła się
uderzając plecami o ścianę. Wtedy odruchowo poderwałem
się ze swojego łózka, podbiegłem
do niego i z całej siły uderzyłem
go z pieści w twarz z taką silą,
że spadł ze swojego łózka.
Podszedłem do Kai i pomogłem jej wstać.
Dopiero kiedy odpowiedziała 'wszystko w porządku', poczułem,
że mam mokrą koszulę. Początkowo myślałem,
że to pot, ale po chwili Kaja krzyknęła:
-
Antek, ty krwawisz!
Zawołała
szybko lekarza i dwóch pielęgniarzy,
którzy podnieśli nieznajomego, a lekarz
odsłonił moją koszule ukazując porozrywane rany.
Kiedy
mnie wywożono, nieznajomy siłował się i szarpał z pielęgniarzami
próbując dosięgnąć zdjęcia, które opadło
na taką odległość, że nie był w stanie go sięgnąć.
Kaja podniosła zdjęcie, a raczej to, co z niego
zostało i podała mu przepraszając
ze łzami w oczach. Wiedziała, że
to zdjęcie jest dla niego najważniejsze, a
ona mu je zniszczyła.
Po kilku godzinach badań i ponownego zszycia moich ran, wróciłem na salę, na tą samą salę... Prosiłem o to, aby mnie przeniesiono, jednak nie było takiej możliwości. Usłyszałem tylko 'przykro nam, ale nie ma wolnych łózek na innych salach'. Kiedy wróciłem do sali, okazało się, że tego kolesia nie ma. Nie miałem czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo pojawiła się Kaja z dość dziwną miną i zapytała, jak się czuję. Bolało jak cholera, ale że nie chciałem wyjść na mięczaka, odpowiedziałem, że wszystko OK. Kaja wtedy zbliżyła się i szybko ucałowała mój policzek.
Po kilku godzinach badań i ponownego zszycia moich ran, wróciłem na salę, na tą samą salę... Prosiłem o to, aby mnie przeniesiono, jednak nie było takiej możliwości. Usłyszałem tylko 'przykro nam, ale nie ma wolnych łózek na innych salach'. Kiedy wróciłem do sali, okazało się, że tego kolesia nie ma. Nie miałem czasu dłużej się nad tym zastanowić, bo pojawiła się Kaja z dość dziwną miną i zapytała, jak się czuję. Bolało jak cholera, ale że nie chciałem wyjść na mięczaka, odpowiedziałem, że wszystko OK. Kaja wtedy zbliżyła się i szybko ucałowała mój policzek.
-
To wszystko moja wina. Gdybym nie rozlała tej zupy, to nic by się
nie stało... chociaż dla niego
wyszło bardzo dobrze.
-
Co masz na myśli?
-
Po tym, jak go uderzyłeś, on zaczął czuć
znowu swoje nogi. Lekarze stwierdzili, że to prawdziwy cud i
właśnie robią mu prześwietlenia i
dodatkowe badania, bo nie mają żadnego wytłumaczenia na to, jak to
jest możliwe.
-
Chcesz mi powiedzieć, że wróciłem temu
dupkowi władzę w nogach?!
-
Najwyraźniej tak.
-
Jak on tu wróci, to mu nogi z dupy powyrywam za to, co ci zrobił!
-
Antek, mi nic się nie stało.
To moja wina. Proszę cię, nic nie rób.
Wszystko jest dobrze, więc uspokój się.
Mówiąc
to trzymała mnie za ręce swoimi delikatnymi dłońmi i to sprawiło,
że przestałem czuć gniew a nawet ból.
Ten dotyk ulżył moim nerwom i ranom. Wiedziałem już, czego chcę
od życia.