wtorek, 11 czerwca 2013

Przebudzenie

Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit. Spróbowałem usiąść i  poczułem ostry ból brzucha. Od razu skojarzyłem, gdzie zapewne jestem, więc zrezygnowałem z próby podniesienia się.
- Dzień dobry - usłyszałem po mojej lewej stronie. Odwróciłem głowę, ujrzałem starszego pana o przyjemnym wyrazie twarzy, to w pewnym stopniu poprawiło mi nastrój. Grzecznie odpowiedziałem na przywitanie i zapytałem:
- Może mi pan powiedzieć gdzie jesteśmy?
Miły staruszek posmutniał.
- Przyjacielu, jesteśmy w szpitalu wojewódzkim w Poznaniu.
- Wie Pan może, co się ze mną działo?
W momencie, kiedy kończyłem zdanie, weszła młoda, śliczna pielęgniarka, która uśmiechnęła się na mój widok.
- Panie Antoni, miło pana w końcu widzieć przytomnego. Jak się czujemy?
Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdyż do sali weszła kolejna osoba. Tym razem był to lekarz, na co wskazywał jego biały kitel i stetoskop przewieszony na szyi.
- Doktorze... niech mi pan powie, jak ja tu trafiłem? I co w ogóle się stało?
- Antoni, trafiłeś do nas trzy dni temu z ranami kutymi brzucha oraz wstrząsem mózgu - dopiero teraz wyczułem bandaż na mojej głowie - po podaniu krwi, której straciłeś bardzo dużo zanim do nas trafiłeś, przeszedłeś dwukrotnie zabieg laparotomii, które wykluczyły jakiekolwiek uszkodzenia narządów wewnętrznych, co, uwierz mi na słowo, jest bardzo rzadko spotykane po trzykrotnym ugodzeniu nożem. Chłopcze, masz chody u najwyższego i to bez wątpienia, a wiec po zaszyciu ran, po których niestety zostaną blizny, położyliśmy cię na sali, podłączyliśmy kroplówki i to wszystko. Podejrzewam, że za około tydzień odzyskasz pełną sprawność i będziesz mógł zostać wypisany ze szpitala do domu.
- Moi rodzice wiedzą, gdzie jestem? Co z tymi, którzy mnie napadli?
- Rodzice naturalnie wiedzą, gdzie jesteś. Twoja mama wyszła jakieś dwie godziny temu. O sprawcach napadu niestety nic mi nie wiadomo. Jeżeli masz jeszcze jakieś pytania, to słucham - Pokiwałem na znak, że nie mam. - jeżeli nie, to spotkamy się jutro na porannym obchodzie, a teraz proszę żebyś nie próbował wstawać, ponieważ szwy są jeszcze dość świeże. Do zobaczenia.
Lekarz wyszedł z sali, a ja spojrzałem na mojego sąsiada i pielęgniarkę, która właśnie robiła coś przy jego kroplówce. Poczułem się strasznie dziwnie i jakoś tak niepewnie. Zawsze tak miałem w nowych miejscach.
- Panie Andrzeju, jeżeli skończy się kroplówka proszę zadzwonić dzwonkiem. Przyjdę ją wymienić. Panie Antoni, przynieść może coś panu?
- Proszę mówić po prostu Antek. Nie, dziękuję, ale czy mogę wiedzieć, jak masz na imię? - uśmiechnąłem się o wiele bardziej głupio, niż chciałem.
- Hehe - jej uśmiech sprawił, że zapomniałem na chwile o tym, że jestem w szpitalu. - Dobrze Antku, w razie czego pytaj o Kaję.
Kiedy wyszła, miałem o wiele lepszy humor niż w momencie, kiedy przyszła. Chyba nawet lepszy, niż przed tym wszystkim…
- Coś mi się wydaje, że wpadłeś jej w oko, a ona tobie.
Nigdy bym nie pomyślał, że muszą mnie napaść, żebym trafił na kobietę, której się najwyraźniej podobam. Choć może po prostu była dla mnie miła a ja jak zwykle wyobrażałem sobie więcej niż jest naprawdę? Wtedy najchętniej wezwał bym ją z byle jakiego powodu, żeby tylko ją zobaczyć, ale jak na złość nie byłem w stanie wymyślić niczego brzmiącego chociażby odrobinę sensownie. Takie przemyślenia co, po co, i jak zajęły mi jakieś kilkadziesiąt minut, po czym stwierdziłem, że i tak jest już za późno (za oknem, które znajdowało się po mojej prawej, zrobiło się już ciemno). Zresztą i tak do niej nie zgadam - pomyślałem. - Przecież to nie w moim stylu.
Przestałem myśleć o Kai i znowu zaczęło mnie męczyć to, kto mi to zrobił i gdzie teraz jest. Co najciekawsze, nie czułem złości ani chęci zemsty. Bardziej strach przed tym, by się to nie powtórzyło. Próbowałem przypomnieć sobie twarze lub chociaż sylwetki. Nic... Jedyne, co zapamiętałem, to spojrzenie tego, który zadał mi pierwszy cios. Nic więcej. Widząc jego oczy w mojej wyobraźni, poczułem autentyczny strach i to chyba większy niż przed widokiem tego noża w jego ręku. To spojrzenie jak by samo przez siebie mówiło „umrzesz”. Nigdy wcześniej takiego nie widziałem i nigdy więcej nie chciałem zobaczyć. Starałem się wyrzucić z głowy ten wzrok i zastąpić go czymś milszym - uśmiechem. Tym uśmiechem, który był teraz dla mnie niczym koło ratunkowe dla tonącego. Tylko to wspomnienie uratowało mnie przed odmętami czarnych myśli i sprawiło, że zmęczony samym myśleniem zapadłem w końcu w miły sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz